Pewnie każdy zadaje sobie pytanie jak będzie wyglądało obecnie hotelarstwo. Zanim o tym, to wrócę
pamięcią do rozmowy sprzed dwóch lat.
Zima, dookoła pełno śniegu zupełnie jak teraz. Jedno z większych polskich miast. Siedzimy z dwoma właścicielami firmy w gabinecie jednego z nich. Na ścianach i w wystroju gabinetu widać zainteresowanie podróżami w różne zakątki świata. Poruszamy trochę wątków osobistych, a potem rozmowy toczą się bardzo szczegółowo nad planowaną umową. Omawiamy każdy detal planowanego zakresu naszych usług doradczych, żeby pomóc zaplanować i uruchomić jeden z największych w Polsce kompleksów hotelowych z usługami SPA & Wellness i rehabilitacją medyczną.
U naszych rozmówców, którzy postanowili zadebiutować z tego typu biznesem widać sporo
korporacyjnych naleciałości, z poprzedniej drogi zawodowej: nieufność, dociekliwość i zachłanność na
zysk. A ludzie? Ludzi można wymienić, ludźmi się nie przejmujmy – słyszymy na pierwszej przerwie podczas rozmów.
„Ludzie to nie samochodowe zderzaki, które mogą być wymieniane” – komentujemy zasłyszane wątki rozmów. W drugiej rundzie negocjacji, okazuje się, że nasi rozmówcy wymyślili sobie już
większość swojego biznesu sami. Wiedzą co, gdzie i jak będzie.
Mają ustalone szczegóły odnośnie zakupów, wystroju. Nie mają produktu, ale o tym nie wiedzą i nie
wiedzą, że gościnność to sztuka budowania atmosfery przez ludzi i dla ludzi. W sumie chodzi o to, żeby bar był pełny „szczęśliwych i pijanych” i takich, – zupełnie jak na korporacyjnych wyjazdach przed pandemią i tych, którzy „zostawią kasę”.
Tłumaczymy też, że zakładany program medycznej rehabilitacji kłóci się z ideą „pełnego baru”, no i że produkt determinuje wyposażenie, zakres usług i kwalifikacje personelu, które muszą być
określone i systematycznie podnoszone.
No to słyszymy, że szkolenia nic nie dają. Panowie pamiętają ten czas z korporacji i traktują
wspomnienia ze szkoleń wyłącznie w kontekście „dobrej zabawy”. Patrzymy się dyskretnie na siebie z Robertem i widzimy, że kontrakt na znaczną sumę zaczyna się rozpadać. Nie dlatego, że nie chcemy
pomóc, tylko dlatego, że wsparcie jakie mamy dać nie będzie działać w takim sposobie myślenia.
I co? Rozstaliśmy się, bo toczenie sporu ze Zleceniodawcą w sprawach fundamentalnych nie ma
sensu. Ludzie to nie zderzaki, a hotel to miejsce gościny, które tworzą właśnie ludzie, a nie przedmioty, a rozwój ludzi i dbanie o podnoszenie ich kwalifikacji to konieczność.
Obecne czasy bardzo wiele zmienią na rynku. Przede wszystkim odejdą z niego miejsca, w których
ludzi traktuje się jak przedmioty – zarówno tych, którzy w nim pracują, jak i tych, którzy w nim
goszczą. Nie od razu odejdą, ale prędzej niż te w których pielęgnuje się gościnność, serdeczność i zaufanie.
Odejdą z rynku firmy, które będą wyczekiwać na to, aż pandemia minie i wróci „normalność”, bo normalność właśnie nastała i trzeba będzie umieć motywować zespół i tworzyć produkt dla innego Gościa i przetrwać w czasach, kiedy zatrzymania obiektów mogą się znów pojawiać w przyszłości.
Odejdą z rynku miejsca, gdzie pycha i przekonanie o własnej nieomylności i upór robienia po swojemu będzie silniejszy niż otwarcie się na nowe okoliczności.
Odejdą z rynku firmy, gdzie Gościa nazywano: burakami, wieśniakami, chamami, gnojami,
bałaganiarzami, pijakami, lub „Januszami”, bo gościnność i hotelarstwo, to także znoszenie bardzo
różnych zachowań ludzi, to wręcz sens tej pracy.